pochodnia's review

Go to review page

5.0

Pośród całego slottowego gówienka w głównej serii, ta jednozeszytówka była powiewem świeżego powietrza. Na początku dałam się nabrać, bo kiedy czytałam ją po raz pierwszy, to myślałam, że wyjdę z siebie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś, kto tak dobrze zna przygody Johnny'ego w Glenville (o czym świadczyły wplecione nawiązania do nieoficjalnej solowej serii Johnny'ego, jaką są Strange Tales #101-134), potrafi tak źle interpretować charakter chłopaka. Wszyscy dookoła mówili, że Johnny jest rozpuszczony, porywczy, ugania się za kobietami. Mylili też fakty z jego życia: twierdzili, że dorastał w bogatej rodzinie, a w kanonie mamy powiedziane, że Franklin Storm przegrał pieniądze uprawiając hazard, przez co Johnny i Sue mieli ciężki żywot pod tym względem przed pojawieniem się Reeda.

Fascynujące jest to, że ludzie spoglądają tak na Johnny'ego zarówno w świecie komiksowym, jak i poza nim: fani komiksowi również mają taką opinię o Johnnym, mimo że na kartach komiksów nie ma ku temu żadnych dowodów. Jest to kilka razy wspomniane, ale nigdy się to nie dzieje na taką skalę, aby utrwaliły się jako główne cechy Johnny'ego.

Dlaczego więc ten zeszyt jest taki dobry? Bo na końcu okazuje się, że to wszystko było zaplanowane. Johnny pojawia się na zjeździe absolwentów swojego liceum – w stroju Fantastycznej Czwórki, rozdając autografy, nie pamiętając imion, uśmiechając się do zdjęć, nie przejmując się niczym. Zachowuje się jak buc. Dowiadujemy się, co myślą o nim jego znajomi ze szkoły i nie mają oni za dużo dobrego do powiedzenia. Johnny nagle musi lecieć i znika z imprezy całkowicie. Wydawałoby się, że to tyle, lokalny celebryta zaszczycił ich obecnością... ale nie. Prawdziwa impreza zaczyna się później. Nie ma na niej już łowców autografów i kamer. Są tylko ludzie z Glenville. Johnny pojawia się za pomocą Lockjawa w normalnym stroju i z piankami na ognisko. Dzieci jego byłej dziewczyny nazywają go wujkiem Johnnym, a starzy wrogowie (których obecnie wspiera finansowo!) domagają się pochwał za swoją grę aktorską przed kamerami. Bo tym właśnie była cała wcześniejsza farsa w tym zeszycie: grą. Każdy obywatel grał przed kamerami, aby nikt nie wiedział, że Johnny nadal ma wielki sentyment do rodzinnego miasteczka i swoich byłych sąsiadów. Aby Glenville było zostawione w spokoju.

W tym komiksie pokazane jest nie tylko to, że Johnny jest dobrym aktorem, ale też jego życzliwość i dobre serce. Podczas lektury robiłam się coraz bardziej zła, a kiedy dotarłam do momentu, gdy wszystko zostało wyjaśnione, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Po tak długim czasie w końcu dostałam coś, gdzie Johnny został traktowany i przedstawiony tak, jak być powinien. Owszem, ten komiks nie ma bagażu kanonu obecnych wydarzeń głównej serii, ale tak niewiele trzeba, aby pokazać kanonicznie Johnny'ego.

Dużym plusem jest również istnienie w Glenville nie tylko statui Johnny'ego i Sue w wykonaniu Alicii, ale także całego muzeum poświęconego teoretycznie Fantastycznej Czwórce, ale na wejściu przy ich logo pokazani są tylko Sue i Johnny, rodowici mieszkańcy miasteczka. Pokazuje to, jak wielką sprawą było pojawienie się Fantastycznej Czwórki w marvelowym świecie i z jakim rozmachem są (czy też powinni być) traktowani. Marvel często o tym niestety zapomina.

Fragment o tym zeszycie z tego posta na moim blogu.
More...