You need to sign in or sign up before continuing.
Take a photo of a barcode or cover
adventurous
dark
emotional
mysterious
reflective
sad
tense
medium-paced
Plot or Character Driven:
A mix
Strong character development:
Complicated
Loveable characters:
Yes
Diverse cast of characters:
No
Jay’a Kristoff’a poznałam, czytając „Wampirze cesarstwo”, więc jak tylko dowiedziałam się, że wznawiane są inne książki tego autora, zapragnęłam je poznać. „Wojna lotosowa. Tancerze burzy” z całą pewnością odstaje od tego poziomu, który autor uzyskuje w „Wampirzym cesarstwie”, jednakże nie jest to zła książka. Początkowo bardzo ciężko było mi wejść w fabułę, czułam się wrzucona do tornada, na które składało się dużo nowych nazw, bohaterów i dziwny wtedy dla mnie świat. Im głębiej wchodziłam w historię, tym lepsza się ona stawała, a początkowy chaos zaczął się wyostrzać i nabierać barw. Fabuła jest przemyślana, a stworzony przez autora świat, który bazuje na japońskich klimatach i ma w sobie dużo zapożyczeń z języka japońskiego, zachwyca swoim pięknem. Pomysł na stworzenie wizji państwa w katastrofie klimatycznej, bez dostępu do świeżego powietrza i włożenie w steampunkowy klimat, jest niesamowity. Dodatkowo pozycja porusza tematy ważne społecznie, takie jak podział na klasy czy uprawa lotosu wyniszczająca środowisko i zdrowie ludzi. Akcja książki jest powolna i może powodować uczucie znużenia, zwłaszcza że część wydarzeń była mocno rozciągnięta w czasie. Mimo że autor wzoruje się na innych książkach, a motywy wykorzystane w powieści są powszechnie znane, to Jay potrafi stworzyć piękny świat oraz bohaterów, którzy nie są papierowi. Język i styl autora są na dobry poziomie, lubię sposób, w jaki pisze Kriatoff. Postacie wykreowane w tej pozycji, nie są płaskie i charakteryzują się pewnymi, przypisanymi cechami. Główna bohaterka — Yukiko jest zagubioną dziewczyną, która straciła ważne dla niej osoby. Została sama z ojcem uzależnionym od lotosu i nadużywającym alkoholu. W tej sytuacji musiała szybko dojrzeć i przejąć obowiązki osoby dorosłej. Jest również odważną i silną bohaterką, która dąży do obranego sobie celu. Ważną postacią w tej książce jest również Buruu, arashitora, Tygrys Gromu, który został pozbawiony możliwości lotu. Początkowo nienawidzący ludzi, nazywający ich dziećmi małp, z czasem jego dzika natura zaczyna walczyć z rodzącym się w nim człowieczeństwem. Bardzo lubię Buruu, a sposób, w jaki autor ukazał relację Yukiko i arashitory jest piękny. Rodzące się między nimi zaufanie, nabieranie przez tygrysa cech ludzkich, jest ciekawym zabiegiem zastosowanym w tej pozycji. Bardzo dobrze się obserwowało tę rosnącą między bohaterami więź. Podsumowując, lektura była ciekawa i wzbudziła we mnie chęć poznania dalszych losów bohaterów i sięgnięcia po kolejny tom.
W świecie pełnym zdrad, utajnionych mordów i ożywionych legend wszystko jest ukryte pod tysiącami warstw woalu kłamstw i nieodpowiedzeń.
W zasadzie podobnie jest z tą książką.
Zanim zaczęłam czytać słyszałam, iż 'Wojna lotosowa' jest najlepszą trylogią jaka powstała.
Gdy zaczęłam czytać, zerknęłam w recenzje i bogowie jedni wiedzą jaki szok przeżyłam, widząc tyle wystawionych pojedynczych gwiazdek.
Więc zanim zanurzyłam się w książce, utonęłam w lekturze owych recenzji, co zmieniło moje postrzeganie książki.
Problem z 'Tancerzami burzy' jest prosty a jednocześnie niezwykle skomplikowany.
Bo czyta się to zaskakująco dobrze - nim się obejrzałam, 250 stron było za mną. Kilka chwil później nagle znalazłam się w epilogu. Obstawiam, że to zasługa tłumaczki, za co jej serdecznie dziękuję bo odwaliła kawał świetnej roboty.
Jednocześnie utrudnia mi to ocenę książki, bo nie wiem na ile sposób pisania należał do autora, a ile było zasługą tłumaczki. Nie mam oryginału by to porównać, dlatego też w tej kwestii jestem dosyć skołowana.
Drugim moim wewnętrznym konfliktem jest świat przedstawiony. I ten aspekt rozbiję na dwie kwestie:
• pierwszą, czyli gdy mitologię wyciągamy z Wikipedii:
W wielu jednogwiazdkowych recenzjach jest zaznaczone, że Jay Kristoff zamiast przeprowadzić research wklepał hasło 'mitologia japońska' w ciocię wikipedię by następnie, niczym licealista w środku nocy przypomniawszy sobie o zaległym projekcie, przekleić informacje do swej fabuły.
Specem nie jestem, więc nie odniosę się do prawdziwości opisanych mitologicznych wątków, jednak z bólem serca muszę przyznać że faktycznie część nadnaturalnej fabuły - która de facto jest tutaj fundamentem całości - brzmi jak oddawanie hołdu panu Larry'emu Teslerowi. A z jeszcze większym bólem serca muszę zwrócić honor ludziom, którzy zaznaczyli, iż terminologia w 'Tancerzach' jest absurdalna. Ponieważ Jay Kristoff rzuca japońskimi słówkami, zapisanymi dziwną fonetyką, gdzie popadnie, nie dodając stosownych tłumaczeń czy chociażby wyjaśnień. Dzięki kochanej pani tłumaczce, którą pozdrawiam po raz drugi, polska wersja zaopatrzona jest w zbiór przypisów na końcu książki.
Czy oryginał również go posiadał?
Nie wiem, jednak wnioskując z dopisku pod słowniczkiem iż to przypis redakcji polskiej wnioskuję, że nie.
Podczas lektury widać bardzo mocne wpływy zarzucanego przez czytelników Kristoffowi orientalizmu - jakby autor zamiast pisać książkę w realiach umieścił akcję w wyobrażeniach o realiach. Nie znam tak dobrze kultury japońskiej, jednak zarzuty w recenzjach do których się odnoszę (i które mimo wszystko polecam przeczytać) brzmią sensownie i jestem w stanie im uwierzyć.
Jak może zauważyłaś, osobo czytająca recenzję, napisałam dwukrotnie 'z bólem serca'. I serce me cierpi, ponieważ jako osoba mająca nikłe/bardzo średnie pojęcie o kulturze japońskiej 'Tancerze' byli niezwykli. Świat przedstawiony mnie w sobie rozkochał, w tym dusznym powietrzu zatrutym lotosem, w niebie kapiącym czerwienią, w szumie fabryk, szczęku ostrzy i echu żywych legend. Czułam się zafascynowana miejscem akcji, chciałam je poznać, a ponieważ moja wiedza jest znikoma chciałam, by ta książka, oparta na faktycznych wierzeniach, mnie czegoś nauczyła. I o tyle o ile dzięki Noragami kilka legend rozpoznałam, reszta była nowością, serwowaną tuż pod nosem i nęcącą sobą. Chciałam odskoczni od pseudoeuropejskich krain fantasy z czarownikami i rycerzami, królami w złotych koronach i prostych ludziach z wiosek (choć kocham te klimaty i istnieje wiele naprawdę genialnych powieści w tych realiach, coś innego zawsze jest mile widziane i pożądane). Gdybym nie natknęła się na jednogwiazdkowe recenzje, pisałabym tutaj teraz o moich ohach i ahach, wciskając 5⭐ aż ekran w telefonie by nie pękł.
Ale miałam bardziej krytyczne spojrzenie, przez co skończyłam na rozstaju dróg, nie wiedząc, którą wybrać.
• drugą, czyli gdy malujesz odbierające dech tło tylko po to, by w centrum wszystkiego umieścić człowieczka z patyków:
Nie lubię Yukiko. Choć słowo 'nie lubię' nie do końca tu pasuje - po prostu jej nie kupuję. Dziewczyny mającej żal do ojca, jednocześnie zamykającej się na wszystkie próby wytłumaczenia czy odrzucającej chęć odnalezienia prawdy; dziewczyny, która tonie w zielonych oczach lotosowca, by następnie utonąć w ramionach samuraja i zapomnieć, że szmaragdowe spojrzenie potrafiło spędzić jej sen z powiek. Pomijając w ogóle fakt istnienia wątku romantycznego niczym z pisanych na kolanie młodzieżówek w książce tego rodzaju główna bohaterka na tle świata stworzonego jest potwornie blada. Choć kanonicznie jej skóra faktycznie jest niezwykle jasna nie zmienia faktu, że jej charakter możnaby przypisać workowi zakurzonych ziemniaków.
To w zasadzie ciekawa cecha, którą zauważyłam u Kristoffa. Ma on tendencję do tworzenia postaci w założeniu będących niezwykle ciekawe i pociągające, pełnych tajemnic, siły i motywacji; a gdy przychodzi do wprowadzenia bohatera na scenę, nagle zaczyna blaknąć, staje się mętny i nijaki.
Yukiko? Ma ojca pełnego cierpkich wspomnień, którego przeszłość jest pasmem wyrzeczeń i tajemnic; który był praktycznie nieobecny w jej życiu. Początkowo pokazuje się nam, że Yukiko jest silną, niezależną dziewczyną, która sama siebie wychowała i która przejmuje dowodzenie, gdy wszyscy inni zawodzą - a w ostateczności jest nikim więcej niż szarą myszką, która w obliczu zagrożenia kuli ogon.
Kin? Tajemniczy lotosowiec, który chciałby się wyrzec swego pochodzenia i być normalny? W konsekwencji połowę książki spędza nieprzytomny, a drugą wzdycha jaka to nasza bohaterka jest piękna i jak bardzo jego serce pragnie być przy niej.
Masaru? Tajemnicza przeszłość, rozdarta rodzina, ilość nieszczęść przytłaczająca go tak mocno że jedynym wyjściem jest fajeczka z lotosu; który jest najwyżej cenionym łowcą przez szoguna? Gdzie tam, jakiś randomowy pijaczyna co to na wszystkich krzyczy, a zamiast walczyć położony się na ziemi aż nie połączy się w symbiozie z torfem pod jego plecami.
I tak ciągle, skaczemy z pierwszej części opisu na drugą, amplituda zachowań bohaterów jest ogromna. Raz są ciekawi, raz nie zabawią nas tak bardzo jak flaki z olejem by to zrobiły. Nawet schnąca farba momentami byłaby ciekawszym bohaterem.
'Tancerze burzy' są jedną, wielką sinusoidą. Bo się podobają, wciągają, ale gdy włączymy trochę krytycznego spojrzenia automatycznie zaliczamy spadek; bohaterowie raz są na szczycie i ze zniecierpliwieniem obserwujemy ich działania, a potem chowamy głowę pod poduszkę zastanawiając się jak można w tak cudnym i barwnym świecie stowarzyć tak beznadziejne postaci. Wzloty i upadki, niczym tygrys burzy przecinający nieboskłon.
Doczytam do końca trylogię, by skonfrontować się z tym unikalnym przypadkiem i sprawdzić, którą drogą podążę - wielbiąc tę lekturę, czy mieszając ją z błotem.
Dla ludu, który chciałby sięgnąć po Tancerzy - miejcie otwartą głowę podczas czytania. Zapoznajcie się z niepochlebnymi opiniami, a może nawet sięgnijcie do oryginalnej mitologii. Bo mam wrażenie, że dzieło Kristoffa jest swoistą pułapką na granicy inspiracji obcą kulturą a nieudaną kalką, która zamiast przyciągać do jej poznania szerzy kłamliwe stereotypy i przyprawia o ciarki żenady ludzi zainteresowanych i wykształconych w temacie.
W zasadzie podobnie jest z tą książką.
Zanim zaczęłam czytać słyszałam, iż 'Wojna lotosowa' jest najlepszą trylogią jaka powstała.
Gdy zaczęłam czytać, zerknęłam w recenzje i bogowie jedni wiedzą jaki szok przeżyłam, widząc tyle wystawionych pojedynczych gwiazdek.
Więc zanim zanurzyłam się w książce, utonęłam w lekturze owych recenzji, co zmieniło moje postrzeganie książki.
Problem z 'Tancerzami burzy' jest prosty a jednocześnie niezwykle skomplikowany.
Bo czyta się to zaskakująco dobrze - nim się obejrzałam, 250 stron było za mną. Kilka chwil później nagle znalazłam się w epilogu. Obstawiam, że to zasługa tłumaczki, za co jej serdecznie dziękuję bo odwaliła kawał świetnej roboty.
Jednocześnie utrudnia mi to ocenę książki, bo nie wiem na ile sposób pisania należał do autora, a ile było zasługą tłumaczki. Nie mam oryginału by to porównać, dlatego też w tej kwestii jestem dosyć skołowana.
Drugim moim wewnętrznym konfliktem jest świat przedstawiony. I ten aspekt rozbiję na dwie kwestie:
• pierwszą, czyli gdy mitologię wyciągamy z Wikipedii:
W wielu jednogwiazdkowych recenzjach jest zaznaczone, że Jay Kristoff zamiast przeprowadzić research wklepał hasło 'mitologia japońska' w ciocię wikipedię by następnie, niczym licealista w środku nocy przypomniawszy sobie o zaległym projekcie, przekleić informacje do swej fabuły.
Specem nie jestem, więc nie odniosę się do prawdziwości opisanych mitologicznych wątków, jednak z bólem serca muszę przyznać że faktycznie część nadnaturalnej fabuły - która de facto jest tutaj fundamentem całości - brzmi jak oddawanie hołdu panu Larry'emu Teslerowi. A z jeszcze większym bólem serca muszę zwrócić honor ludziom, którzy zaznaczyli, iż terminologia w 'Tancerzach' jest absurdalna. Ponieważ Jay Kristoff rzuca japońskimi słówkami, zapisanymi dziwną fonetyką, gdzie popadnie, nie dodając stosownych tłumaczeń czy chociażby wyjaśnień. Dzięki kochanej pani tłumaczce, którą pozdrawiam po raz drugi, polska wersja zaopatrzona jest w zbiór przypisów na końcu książki.
Czy oryginał również go posiadał?
Nie wiem, jednak wnioskując z dopisku pod słowniczkiem iż to przypis redakcji polskiej wnioskuję, że nie.
Podczas lektury widać bardzo mocne wpływy zarzucanego przez czytelników Kristoffowi orientalizmu - jakby autor zamiast pisać książkę w realiach umieścił akcję w wyobrażeniach o realiach. Nie znam tak dobrze kultury japońskiej, jednak zarzuty w recenzjach do których się odnoszę (i które mimo wszystko polecam przeczytać) brzmią sensownie i jestem w stanie im uwierzyć.
Jak może zauważyłaś, osobo czytająca recenzję, napisałam dwukrotnie 'z bólem serca'. I serce me cierpi, ponieważ jako osoba mająca nikłe/bardzo średnie pojęcie o kulturze japońskiej 'Tancerze' byli niezwykli. Świat przedstawiony mnie w sobie rozkochał, w tym dusznym powietrzu zatrutym lotosem, w niebie kapiącym czerwienią, w szumie fabryk, szczęku ostrzy i echu żywych legend. Czułam się zafascynowana miejscem akcji, chciałam je poznać, a ponieważ moja wiedza jest znikoma chciałam, by ta książka, oparta na faktycznych wierzeniach, mnie czegoś nauczyła. I o tyle o ile dzięki Noragami kilka legend rozpoznałam, reszta była nowością, serwowaną tuż pod nosem i nęcącą sobą. Chciałam odskoczni od pseudoeuropejskich krain fantasy z czarownikami i rycerzami, królami w złotych koronach i prostych ludziach z wiosek (choć kocham te klimaty i istnieje wiele naprawdę genialnych powieści w tych realiach, coś innego zawsze jest mile widziane i pożądane). Gdybym nie natknęła się na jednogwiazdkowe recenzje, pisałabym tutaj teraz o moich ohach i ahach, wciskając 5⭐ aż ekran w telefonie by nie pękł.
Ale miałam bardziej krytyczne spojrzenie, przez co skończyłam na rozstaju dróg, nie wiedząc, którą wybrać.
• drugą, czyli gdy malujesz odbierające dech tło tylko po to, by w centrum wszystkiego umieścić człowieczka z patyków:
Nie lubię Yukiko. Choć słowo 'nie lubię' nie do końca tu pasuje - po prostu jej nie kupuję. Dziewczyny mającej żal do ojca, jednocześnie zamykającej się na wszystkie próby wytłumaczenia czy odrzucającej chęć odnalezienia prawdy; dziewczyny, która tonie w zielonych oczach lotosowca, by następnie utonąć w ramionach samuraja i zapomnieć, że szmaragdowe spojrzenie potrafiło spędzić jej sen z powiek. Pomijając w ogóle fakt istnienia wątku romantycznego niczym z pisanych na kolanie młodzieżówek w książce tego rodzaju główna bohaterka na tle świata stworzonego jest potwornie blada. Choć kanonicznie jej skóra faktycznie jest niezwykle jasna nie zmienia faktu, że jej charakter możnaby przypisać workowi zakurzonych ziemniaków.
To w zasadzie ciekawa cecha, którą zauważyłam u Kristoffa. Ma on tendencję do tworzenia postaci w założeniu będących niezwykle ciekawe i pociągające, pełnych tajemnic, siły i motywacji; a gdy przychodzi do wprowadzenia bohatera na scenę, nagle zaczyna blaknąć, staje się mętny i nijaki.
Yukiko? Ma ojca pełnego cierpkich wspomnień, którego przeszłość jest pasmem wyrzeczeń i tajemnic; który był praktycznie nieobecny w jej życiu. Początkowo pokazuje się nam, że Yukiko jest silną, niezależną dziewczyną, która sama siebie wychowała i która przejmuje dowodzenie, gdy wszyscy inni zawodzą - a w ostateczności jest nikim więcej niż szarą myszką, która w obliczu zagrożenia kuli ogon.
Kin? Tajemniczy lotosowiec, który chciałby się wyrzec swego pochodzenia i być normalny? W konsekwencji połowę książki spędza nieprzytomny, a drugą wzdycha jaka to nasza bohaterka jest piękna i jak bardzo jego serce pragnie być przy niej.
Masaru? Tajemnicza przeszłość, rozdarta rodzina, ilość nieszczęść przytłaczająca go tak mocno że jedynym wyjściem jest fajeczka z lotosu; który jest najwyżej cenionym łowcą przez szoguna? Gdzie tam, jakiś randomowy pijaczyna co to na wszystkich krzyczy, a zamiast walczyć położony się na ziemi aż nie połączy się w symbiozie z torfem pod jego plecami.
I tak ciągle, skaczemy z pierwszej części opisu na drugą, amplituda zachowań bohaterów jest ogromna. Raz są ciekawi, raz nie zabawią nas tak bardzo jak flaki z olejem by to zrobiły. Nawet schnąca farba momentami byłaby ciekawszym bohaterem.
'Tancerze burzy' są jedną, wielką sinusoidą. Bo się podobają, wciągają, ale gdy włączymy trochę krytycznego spojrzenia automatycznie zaliczamy spadek; bohaterowie raz są na szczycie i ze zniecierpliwieniem obserwujemy ich działania, a potem chowamy głowę pod poduszkę zastanawiając się jak można w tak cudnym i barwnym świecie stowarzyć tak beznadziejne postaci. Wzloty i upadki, niczym tygrys burzy przecinający nieboskłon.
Doczytam do końca trylogię, by skonfrontować się z tym unikalnym przypadkiem i sprawdzić, którą drogą podążę - wielbiąc tę lekturę, czy mieszając ją z błotem.
Dla ludu, który chciałby sięgnąć po Tancerzy - miejcie otwartą głowę podczas czytania. Zapoznajcie się z niepochlebnymi opiniami, a może nawet sięgnijcie do oryginalnej mitologii. Bo mam wrażenie, że dzieło Kristoffa jest swoistą pułapką na granicy inspiracji obcą kulturą a nieudaną kalką, która zamiast przyciągać do jej poznania szerzy kłamliwe stereotypy i przyprawia o ciarki żenady ludzi zainteresowanych i wykształconych w temacie.
Updated review: Lazy cultural appropriation galore! I remember being so, so excited for this book but was put off by some of the reviews I read. I recently took the plunge when I saw a copy sitting in the library, and it turns out I should have trusted my instincts and stayed far, far away. I'm Chinese, and the only immersion I've had with Japanese culture was through my love of anime and manga back in the day, and I STILL couldn't get through the book because of all the lazy mistakes littered throughout. Waste of my time.
-------------------
Original commentary:
The last time I was so excited for a book, I was sorely, sorely disappointed. So that's why I've been obsessively checking the review page to see if anyone's uploaded their ARC review.
On one hand, there's only been glowing praise before. ON THE OTHER, one reviewer brings up some issues that made me cringe:
a) Compared Stormdancer to Christopher Paolini and Alison Goodman. Um, I loved the Inheritance novels, but I was eleven then, and Eragon's notorious for not being 'original', and I despise Eon. So warning flag one. But the 'this person writes like this' is really subjective, and the comparison was made in a positive light, so I won't let that dull my excitement much.
Also. What. Desu? REALLY? Is it REALLY NECESSARY? I just.
You can build a rich culture without having to randomly litter foreign phrases in the text, and I'm hoping that Kristoff is going to be able to do that well.
Hoping and praying that it's not as bad as I fear it'll be, because I want to love this book SO. BADLY.
A lot of people have assured me that point the second was not the case. Phew!
Now for the good things that I've heard that made me shit my pants in excitement:
a) The basic premise of the plot. Telepathic griffin (or something close to that). Steampunk. Japanese steampunk. Hearing those words used to describe the same book meant that the author's got me hook, line, and sinker.
b) Some reviewers that I'm following mentioned really good world building, which is something that I need in any novel--especially a series--that's trying to introduce me to an alternate universe.
c) Also heard that the book has very good action, and really good flow. Plus as a bonus, the characters have more than half a brain!
And no one else (though it's hard to tell because there are about...three...reviews currently up) mentioned anything about unfamiliar language or Mary-Sues, so I'm going to give myself nearly free reign to want this book very, very badly and not feel like I'm setting myself up for disappointment.
(edit: It should probably be said that this is in no way intended to be a review of the book since I haven't read it yet, and that what's written here does not reflect on the content of the novel, just what I've heard about it.)
-------------------
Original commentary:
The last time I was so excited for a book, I was sorely, sorely disappointed. So that's why I've been obsessively checking the review page to see if anyone's uploaded their ARC review.
On one hand, there's only been glowing praise before. ON THE OTHER, one reviewer brings up some issues that made me cringe:
a) Compared Stormdancer to Christopher Paolini and Alison Goodman. Um, I loved the Inheritance novels, but I was eleven then, and Eragon's notorious for not being 'original', and I despise Eon. So warning flag one. But the 'this person writes like this' is really subjective, and the comparison was made in a positive light, so I won't let that dull my excitement much.
Spoiler
b) What looks to be gratuitous use of Japanese in the novel. Oh god. No. No. Noooo. Please let Japanese only be used when it's absolutely necessary--there's nothing worse than littering an English novel with unnecessary Japanese words, especially when readers are supposed to automatically assume that they're talking in the language. It's literally one of the BIGGEST no-no's in--GASP--fanfiction. And if even fanfic has their standards regarding this...Also. What. Desu? REALLY? Is it REALLY NECESSARY? I just.
You can build a rich culture without having to randomly litter foreign phrases in the text, and I'm hoping that Kristoff is going to be able to do that well.
Hoping and praying that it's not as bad as I fear it'll be, because I want to love this book SO. BADLY.
A lot of people have assured me that point the second was not the case. Phew!
Now for the good things that I've heard that made me shit my pants in excitement:
a) The basic premise of the plot. Telepathic griffin (or something close to that). Steampunk. Japanese steampunk. Hearing those words used to describe the same book meant that the author's got me hook, line, and sinker.
b) Some reviewers that I'm following mentioned really good world building, which is something that I need in any novel--especially a series--that's trying to introduce me to an alternate universe.
c) Also heard that the book has very good action, and really good flow. Plus as a bonus, the characters have more than half a brain!
And no one else (though it's hard to tell because there are about...three...reviews currently up) mentioned anything about unfamiliar language or Mary-Sues, so I'm going to give myself nearly free reign to want this book very, very badly and not feel like I'm setting myself up for disappointment.
(edit: It should probably be said that this is in no way intended to be a review of the book since I haven't read it yet, and that what's written here does not reflect on the content of the novel, just what I've heard about it.)
adventurous
dark
emotional
hopeful
sad
tense
fast-paced
Plot or Character Driven:
Plot
Loveable characters:
Complicated
Diverse cast of characters:
Yes
Flaws of characters a main focus:
Yes
Graphic: Drug use, Violence
Moderate: Slavery, Religious bigotry
Minor: Sexual assault
adventurous
dark
emotional
tense
medium-paced
Plot or Character Driven:
A mix
Strong character development:
Yes
Loveable characters:
Yes
Diverse cast of characters:
Complicated
Flaws of characters a main focus:
Complicated
fast-paced
Plot or Character Driven:
A mix
Strong character development:
No
Diverse cast of characters:
N/A
Flaws of characters a main focus:
No
DNF at 21%.
I can't do it. I can't finish this book. It's been almost 2 months since I put it down, thinking I just needed some time away from it, but it hasn't helped. I read 2% more tonight and the entire time I was vascillating between extreme boredom and rage. Boredom because the world building is so drawn out and bogged down in unnecessary minutiae. Rage because the author couldn't be bothered to learn about the proper use of honorifics (you can't call someone sama) and the random dropping in of Chinese outcries (aiya when it should be ara).
As far as my rage, I know some people will think it's nitpicky, but you can't disregard the Japanese language like that and you can't pick and choose aspects of other cultures when it suits you. If the author wants to write a book based on feudal Japan, fine, but he should have done the proper research rather than basing his knowledge solely on anime and Wikipedia (this was an author admission). There are some fabulous reviews that go much more in depth about the problems with this book and its cultural appropriation/21st century Orientalism. I suggest reading those before falling prey to the same dismissive thinking as the author, who stated that "... this is fantasy folks, not international frackin' diplomacy." WRONG. Fantasy is not an excuse for cultural appropriation or for laziness.
I can't do it. I can't finish this book. It's been almost 2 months since I put it down, thinking I just needed some time away from it, but it hasn't helped. I read 2% more tonight and the entire time I was vascillating between extreme boredom and rage. Boredom because the world building is so drawn out and bogged down in unnecessary minutiae. Rage because the author couldn't be bothered to learn about the proper use of honorifics (you can't call someone sama) and the random dropping in of Chinese outcries (aiya when it should be ara).
As far as my rage, I know some people will think it's nitpicky, but you can't disregard the Japanese language like that and you can't pick and choose aspects of other cultures when it suits you. If the author wants to write a book based on feudal Japan, fine, but he should have done the proper research rather than basing his knowledge solely on anime and Wikipedia (this was an author admission). There are some fabulous reviews that go much more in depth about the problems with this book and its cultural appropriation/21st century Orientalism. I suggest reading those before falling prey to the same dismissive thinking as the author, who stated that "... this is fantasy folks, not international frackin' diplomacy." WRONG. Fantasy is not an excuse for cultural appropriation or for laziness.
Este libro es muy criticado y entiendo que así sea, tiene muchas cosas que podrían haberse hecho mejor, sin embargo yo no lo veo desde el ámbito profesional sino como simple lectora y debo confesar que me re gustó este mundo pero lo que más amé fue la relación entre Yukiko y el arashitora.
Tuve problemas para imaginarme las cosas y el principio del libro lo sufrí, no me pareció fluido ni atrapante, recién llegando al capítulo 7 me empezó a gustar o comencé a entender un poco más.
Me encantó el sistema de plantación de Loto, la manera que esta planta mantiene la sociedad al mismo tiempo que la va matando, es un recurso diabólico y la historia de cómo se obtiene el fertilizante necesario para que florezca es perturbadora.
Para personas como yo que conocen poco y nada de cultura Japonesa, este libro fue genial porque aprendí algunas cositas, claro que para personas que ya las conocían pueden parecer básicas o redundantes. Aunque admito que varias veces las palabras japonesas se sentían como relleno, como que tenía que ponerlas en la frase de alguna manera pero no se sentía muy natural.
Si les gusta la fantasía llena de romance como está de moda ahora, este libro no es para ustedes XD porque el romance es rarísimo, se supone que se genera un triángulo amoroso pero no es bueno, porque la protagonista no le da bola a más nada que no sea el arashitora (la bestia mitológica) y por esa razón me gustó pero puede decepcionar a muchos lectores que el aspecto romántico sea tomado tan a la ligera.
Otro motivo por el cual disfruté pila este libro es porque me enganchó el tema del Yomi, el infierno que tiene a un personaje llamado "Última" como madre de mil demonios llamados "Onis", todo esto tuvo su corto momento pero espero se desarrolle más en los siguientes libros y estoy segura que va a ser así dado que el tercer libro se llama "Última" duh-
Hay cosas que no me gustaron pero las dejo pasar porque me super gustó el personaje de Yukiko, su historia y el vínculo con la bestia, la estética de la historia me parece hermosa y original, visualmente creo que es genial, los colores, las formas, me gustaría ver una adaptación o muchos más fanarts.
El segundo libro se llama "Imperio" por lo que estimo que va a rondar en el ámbito político, veremos si me atrapa.
Tuve problemas para imaginarme las cosas y el principio del libro lo sufrí, no me pareció fluido ni atrapante, recién llegando al capítulo 7 me empezó a gustar o comencé a entender un poco más.
Me encantó el sistema de plantación de Loto, la manera que esta planta mantiene la sociedad al mismo tiempo que la va matando, es un recurso diabólico y la historia de cómo se obtiene el fertilizante necesario para que florezca es perturbadora.
Para personas como yo que conocen poco y nada de cultura Japonesa, este libro fue genial porque aprendí algunas cositas, claro que para personas que ya las conocían pueden parecer básicas o redundantes. Aunque admito que varias veces las palabras japonesas se sentían como relleno, como que tenía que ponerlas en la frase de alguna manera pero no se sentía muy natural.
Si les gusta la fantasía llena de romance como está de moda ahora, este libro no es para ustedes XD porque el romance es rarísimo, se supone que se genera un triángulo amoroso pero no es bueno, porque la protagonista no le da bola a más nada que no sea el arashitora (la bestia mitológica) y por esa razón me gustó pero puede decepcionar a muchos lectores que el aspecto romántico sea tomado tan a la ligera.
Otro motivo por el cual disfruté pila este libro es porque me enganchó el tema del Yomi, el infierno que tiene a un personaje llamado "Última" como madre de mil demonios llamados "Onis", todo esto tuvo su corto momento pero espero se desarrolle más en los siguientes libros y estoy segura que va a ser así dado que el tercer libro se llama "Última" duh-
Hay cosas que no me gustaron pero las dejo pasar porque me super gustó el personaje de Yukiko, su historia y el vínculo con la bestia, la estética de la historia me parece hermosa y original, visualmente creo que es genial, los colores, las formas, me gustaría ver una adaptación o muchos más fanarts.
El segundo libro se llama "Imperio" por lo que estimo que va a rondar en el ámbito político, veremos si me atrapa.
Ich habe die Beziehung von ihr und dem Donnertiger sehr gemocht. Es hat mich durch die Gedankliche Verbindung an Eragon erinnert. Das waren auch meine Lieblingsszenen, wenn beide zusammen als "eins" gekämpft haben. Wirklich cool!
Aber ich hatte große Probleme mit der Welt und wie sie beschrieben wurde. Es waren sehr viele japanische Begriffe, die nicht viel weiter erklärt wurden. Es hat mich genervt wie langsam sich die Geschichte entwickelt hat.
Aber ich hatte große Probleme mit der Welt und wie sie beschrieben wurde. Es waren sehr viele japanische Begriffe, die nicht viel weiter erklärt wurden. Es hat mich genervt wie langsam sich die Geschichte entwickelt hat.