You need to sign in or sign up before continuing.
Take a photo of a barcode or cover
redrumfoeceip 's review for:
Boy's Life
by Robert R. McCammon
Czy jest to horror?
Nie, nie jest, czemu zaprzecza sam autor (“The State of Nowhere” z 91’).
Czy główną osią fabuły jest wątek kryminalny?
Nie, nie jest. Pojawia się on na początku i wraca na samym końcu ponad 600 stronicowej książki. Pojawia się krótkie podsumowanie bohatera, tuż przed finałem (którego jeszcze nic nie zapowiada), własnych spostrzeżeń i poszlak w intrydze, które jest wystarczające do zrozumienia o co w tej “zagadce” chodziło.
Czym zatem jest ta książka?
To literatura na wskroś obyczajowa. Z nielicznymi wyjątkami fantastycznymi, które, niestety, nie pasują do reszty.
Problem, jaki mam z pozycją McCammona, dotyczy sposobu jego reklamy. Nie dostarcza żadnej z rzeczy, którą obiecuje (nawet ciekawą okładką via Vesper). Wspomniany horror występuje w książce jako taki, który dwunastolatek może interpretować jako takowy. Jeśli straszy go krzesło, to McCammon będzie próbował przestraszyć was krzesłem. Jeśli nauczycielka, to nauczycielką etc. Ważnym jest, że jest to opowieść z perspektywy dwunastolatka, który zapisuje wspomnienia gdy ma już niemal lat czterdzieści.
Magia, o której się wspomina, dotyczy w największej mierze czasów w jakim osadzono akcję. Początek lat 60’ dla USA było bardzo burzliwe,. Zmiany zarówno polityczne jak i kulturowe czy gospodarcze. Zephyr to odbicie lustrzane tych zmian. Wychodzi to płasko, niewiarygodnie. Jeśli ktoś stracił pracę przez pojawienie się nowej technologii, zostało to zaznaczone dosłownie i tak łopatologicznie, tak parokrotnie, aby mieć pewność, że zrozumiesz. Jeśli ktoś jest rasistą, to jest obrzydliwym człowiekiem w ogóle, i nikt nie traktuje takiej osoby poważnie w całej fabule, niekiedy przed ujawnieniem ich natury. Jeśli ktoś był zły, będzie ukarany. Jeśli ktoś jest dobry, zostanie nagrodzony, uprzednio upokarzając / pokonując tego złego. Taką to otrzymaliśmy książkę.
Jednak pomimo wielu, wielu wad, które są wynikowymi tego co napisałem powyżej, najbardziej irytowało mnie nieustające poczucie deus ex machina. Niemal każdy rozdział to osobna historia, w której pojawia się coś nowego tylko na potrzeby rozdziału. Nie byłem w stanie zupełnie przewidzieć co spotka naszych bohaterów w następnymz nich, bo zdarzenia są kompletnie losowe. Wiedziałem jednak jak się te wątki zakończą - zawsze zostawały rozwiązane w obrębie jednego rozdziału, wzmacniając bohatera lub jego przyjaciół etc, i nie mając niemal żadnego wpływu na fabułę.
Jakim cudem udało się napisać książkę na ponad 600 stron, która jest tak pusta fabularnie, skupia się na nic nie wnoszących wątkach pobocznych, pokazuje wszystkich jako żywe przykłady stereotypów, szkodliwych zresztą? Bo jak widać, to się sprzedaje.
Jest jeden fragment, w którym bohater chce zmienić coś w swoim życiu, powiedzmy, że uciec daleko, daleko z miejsca, w którym jest. I odciąga go od tego 10 minutowy sen, w którym obiekt jego pożądania przedstawiono skrajnie źle, jako źródło absolutnie pierwotnej i czystej przemocy, gdzie dzieci uprawiają prostytucję a dorośli bezwzględnie wykorzystują wszystko, co żyje, tylko do spełniania własnych potrzeb i zachcianek. Jest to przedstawione nachalnie, nieprzemyślanie, skrótowo (zapewne McCammon chciał przedstawić sytuację, w której nastoletni chłopak się buntuje i chce uciec, ale później pojawił się problem: jak fragment, który go od tego pomysłu odciąga, skrócić do maksimum?).
Mógłbym wymieniać bez końca sposoby, na jakie inteligencja czytelnika została obrażona przez McCammona na kartkach tej powieści. Ograniczę się do tego, co wymieniłem wyżej, i postaram się jak najszybciej o niej zapomnieć.
Na plus niektóre opowiadania, bo nie sposób traktować rozdziałów między 100 a 550 stroną jako ciąg przyczynowo-skutkowy.
Nie, nie jest, czemu zaprzecza sam autor (“The State of Nowhere” z 91’).
Czy główną osią fabuły jest wątek kryminalny?
Nie, nie jest. Pojawia się on na początku i wraca na samym końcu ponad 600 stronicowej książki. Pojawia się krótkie podsumowanie bohatera, tuż przed finałem (którego jeszcze nic nie zapowiada), własnych spostrzeżeń i poszlak w intrydze, które jest wystarczające do zrozumienia o co w tej “zagadce” chodziło.
Czym zatem jest ta książka?
To literatura na wskroś obyczajowa. Z nielicznymi wyjątkami fantastycznymi, które, niestety, nie pasują do reszty.
Problem, jaki mam z pozycją McCammona, dotyczy sposobu jego reklamy. Nie dostarcza żadnej z rzeczy, którą obiecuje (nawet ciekawą okładką via Vesper). Wspomniany horror występuje w książce jako taki, który dwunastolatek może interpretować jako takowy. Jeśli straszy go krzesło, to McCammon będzie próbował przestraszyć was krzesłem. Jeśli nauczycielka, to nauczycielką etc. Ważnym jest, że jest to opowieść z perspektywy dwunastolatka, który zapisuje wspomnienia gdy ma już niemal lat czterdzieści.
Magia, o której się wspomina, dotyczy w największej mierze czasów w jakim osadzono akcję. Początek lat 60’ dla USA było bardzo burzliwe,. Zmiany zarówno polityczne jak i kulturowe czy gospodarcze. Zephyr to odbicie lustrzane tych zmian. Wychodzi to płasko, niewiarygodnie. Jeśli ktoś stracił pracę przez pojawienie się nowej technologii, zostało to zaznaczone dosłownie i tak łopatologicznie, tak parokrotnie, aby mieć pewność, że zrozumiesz. Jeśli ktoś jest rasistą, to jest obrzydliwym człowiekiem w ogóle, i nikt nie traktuje takiej osoby poważnie w całej fabule, niekiedy przed ujawnieniem ich natury. Jeśli ktoś był zły, będzie ukarany. Jeśli ktoś jest dobry, zostanie nagrodzony, uprzednio upokarzając / pokonując tego złego. Taką to otrzymaliśmy książkę.
Jednak pomimo wielu, wielu wad, które są wynikowymi tego co napisałem powyżej, najbardziej irytowało mnie nieustające poczucie deus ex machina. Niemal każdy rozdział to osobna historia, w której pojawia się coś nowego tylko na potrzeby rozdziału. Nie byłem w stanie zupełnie przewidzieć co spotka naszych bohaterów w następnymz nich, bo zdarzenia są kompletnie losowe. Wiedziałem jednak jak się te wątki zakończą - zawsze zostawały rozwiązane w obrębie jednego rozdziału, wzmacniając bohatera lub jego przyjaciół etc, i nie mając niemal żadnego wpływu na fabułę.
Jakim cudem udało się napisać książkę na ponad 600 stron, która jest tak pusta fabularnie, skupia się na nic nie wnoszących wątkach pobocznych, pokazuje wszystkich jako żywe przykłady stereotypów, szkodliwych zresztą? Bo jak widać, to się sprzedaje.
Jest jeden fragment, w którym bohater chce zmienić coś w swoim życiu, powiedzmy, że uciec daleko, daleko z miejsca, w którym jest. I odciąga go od tego 10 minutowy sen, w którym obiekt jego pożądania przedstawiono skrajnie źle, jako źródło absolutnie pierwotnej i czystej przemocy, gdzie dzieci uprawiają prostytucję a dorośli bezwzględnie wykorzystują wszystko, co żyje, tylko do spełniania własnych potrzeb i zachcianek. Jest to przedstawione nachalnie, nieprzemyślanie, skrótowo (zapewne McCammon chciał przedstawić sytuację, w której nastoletni chłopak się buntuje i chce uciec, ale później pojawił się problem: jak fragment, który go od tego pomysłu odciąga, skrócić do maksimum?).
Mógłbym wymieniać bez końca sposoby, na jakie inteligencja czytelnika została obrażona przez McCammona na kartkach tej powieści. Ograniczę się do tego, co wymieniłem wyżej, i postaram się jak najszybciej o niej zapomnieć.
Na plus niektóre opowiadania, bo nie sposób traktować rozdziałów między 100 a 550 stroną jako ciąg przyczynowo-skutkowy.