A review by rafalreadersinitiative
Droga do Diuny by Brian Herbert, Frank Herbert, Kevin J. Anderson

2.0

Jeśli wierzyć dwóm panom, K.J. Andersonowi i B. Herbertowi, i w oparciu o ilość zbędnego materiału, jaki udało im się wyprodukować na bazie "domniemanych", często "cudem odnalezionych", zapisków Franka Herberta, to można uznać, że twórca "Diuny" był jedynym swego rodzaju pisarzem, który odniósłszy ogromny sukces na polu literatury science-fiction, pisał był więcej "do szuflady" niż z myślą o publikacji.

Przyjmując w dobrej wierze, oświadczenia niechlubnych spadkobierców znakomitego pisarza o tym, z jakim zaangażowaniem kompletowali szkice, konspekty i porzucone przez twórcę "Diuny" skrawki wydanych i niewydanych części monumentalnej sagi, sięgnąłem swego czasu po "Legendy Diuny". Z trudem zachowawszy zdrowe zmysły i w poczuciu wielkiego niesmaku, dane mi było zdzierżyć dwa pierwsze tomy grafomańskiego popisu, bodajże najbardziej obrazoburczego duetu autorskiego w historii literatury science-fiction.

To było złe! Okropne! Używając analogii - twórczość K.J. Andersona i B. Herberta była dla oryginalnej "Diuny" tym, czym dla "Gwiezdnych Wojen" była trylogia prequeli. A może czymś dużo, dużo gorszym?... Nie zważając na krytykę i falę oburzenia licznej rzeszy fanów, ale mając za motto stare powiedzenie, że "pieniądz nie śmierdzi", Anderson & Herbert Junior, popełnili jeszcze kilka "gwałtów" na oryginale, dopisując prequele, midquele, sequele (w których, komiksowym zwyczajem, wskrzesili i ogołocili z resztek honoru, postaci ukochane przez fanów oryginalnego sześcioksięgu) i masę szmirowatych opowiadań ze scenkami rodzajowymi z życia, nic nieznaczących i nic niewnoszących do kanonu, postaci.

Od ostatniego zetknięcia się z pisaniną dwóch dżentelmenów, którzy posiadając prawa do spuścizny Franka Herberta, zapewniło sobie całkiem przyzwoite źródło potencjalnie niewyczerpanego dochodu (o dziwo, istnieją na tym świecie ludzie, którym ich podejście do science-fiction i świata "Diuny" się podoba i gotowi są za te bazgroły płacić) minęło kilka lat a ja podleczyłem się troche z traumy, w jaką wpadłem po przeczytaniu "Legend Diuny" (i szoku, po zapoznaniu się ze skrótowym opisem tego, co wyczyniało się w kontynuacjach). Kiedy ukazała się "Droga do Diuny", opis której sugerował, że w tej książce więcej znajdzie się źródłowego materiału, który wyszedł w stu procentach spod ręki Franka Herberta, postanowiłem na chwilę powrócić do uniwersum "Diuny". Pomyślałem, że może z wiekiem, kiedy trochę zramolałem i umysł mi się stępił, lżej mi przyjdzie przełknąć pisaninę Kevina i Briana, a dodatki od Franka Herberta zrekompensują mi ból obcowania z ich radosną twórczością?

Niestety, jedyną rzeczą, jaka stanowi jakąkolwiek wartość tej książki są właśnie oryginalne teksty Franka Herberta. Dzięki zestawieniu usuniętych, z powodu ograniczeń objętościowych, materiałów z "Diuny" i "Mesjasza Diuny", z sąsiadującymi z nimi tekstami autorstwa Andersona & B. Herberta, WYRAŹNIE widać, jaka przepaść jakościowa dzieli poziom pisarski ojca "Diuny" od jego marnych epigonów. Wycięte fragmenty z pierwszego i drugiego tomu oryginalnej (zwanej teraz "Kronikami Diuny") serii są naprawdę interesujące i rzucają sporo światła na proces twórczy pisarza. Najbardziej interesującym dodatkiem jest oryginalne, w mojej skromnej opinii, znacznie lepsze - czemu Frank je odrzucił? - zakończenie "Mesjasza...". Nieco mniej zajmującym, ale też ciekawym dodatkiem jest kopia korespondencji z wydawcami, przyjaciółmi i agentem autora, która unaocznia, jak niewiele brakowało, by jedna z najważniejszych książek współczesnej literatury fantastycznej w ogóle się nie ukazała, tylko dlatego, że była zbyt głęboka i obszerna.

Resztę należałoby zbyć milczeniem. Reszta, bowiem, to kolejny festiwal kiczu w stylu charakterystycznym dla duetu Anderson & Herbert Jr. Najgorszym - zajmującym połowię objętości książki - dodatkiem jest "Planeta Przyprawy". Książka powstała w całości na bazie odrzuconego, pierwszego szkicu "Diuny". I jeśli - zaznaczam, JEŚLI, bo śmiem wątpić, że cała ta "bajka" o "oryginalnym, odrzuconym, szkicu" nosi w sobie jakiekolwiek znamiona wiarygodności - był to faktycznie konspekt Franka Herberta, którego na pewnym etapie postanowił się pozbyć, to trzeba przyznać, że powinien był go wrzucić do niszczarki, zamiast chować po - niestety - "cudem odnalezionych" skrytkach bankowych.

"Planeta Przyprawy" a.k.a. "Diuna Beta" nie ma w sobie niczego, co stanowiło o sile kompletnego dzieła. Brak głębi, brak podłoża religijno-filozoficznego, brak jakichkolwiek komplikacji na linii fabularnej. Imiona postaci brzmią kuriozalnie i TAK BARDZO w stylu tych, jakie nadawali swoim bohaterom twórcy (mhm, twórcy) "Legend Diuny". W tej mikro-na-szczęście-powieści nie ma ani krztyny ducha twórczości Franka Herberta. Przyjmuję do wiadomości, że być może istniał jakiś szkic, na którym oparli swoja fabułę Anderson & Herbert Jr., ale jestem niemal całkowicie przekonany, że dziewięćdziesiąt procent tego, czym raczy nas "Planeta Przyprawy" to ich własna, ekhm, wizja.

Cóż, w trakcie czytania powróciły stare traumy i dojmujący niesmak. Dlatego o wieńczących to wydanie opowiadaniach, których akcja dzieje się pomiędzy wydarzeniami z trzech tomów "Legend Diuny" (hura! wracają ulubione postaci, Vorrian, Erazm, Xavier i transformery, przepraszam, cymeki), oraz jedno, bazujące na wydarzeniach z pierwszego tomu "Diuny" i jedno z okresu po wydarzeniach opisanych w "Kapitularzu". Wszystkie nudne, nieciekawe i tak bardzo cuchnące Andersonem, ech...

"Drogę do Diuny" warto przeczytać, pomijając wszystko, co nie jest oryginalną twórczością Franka Herberta. Reszta jest tak koszmarna, słabo napisana i niezamierzenie śmieszna, że można sobie ją bez straty opuścić. Ja poświęciłem się dla osób, które zamierzają sięgnąć po tą pozycję i przeczytałem całość, dlatego z czystym sumieniem mogę polecić 30% tej książki.