A review by ladymczyta
God of Malice by Rina Kent

5.0

Czy macie swojego ulubionego autora?
Ja tytułować tak mogę Rinę Kent, która wciągnęła mnie do swojego uniwersum.
„Legacy of Gods” to losy dzieci bohaterów, z poprzednich książek autorki.
Do głosu dochodzą pociechy bohaterów z serii Royal Elite, Deception Trylogy, Throne Duet i Lies & Truths. Jeśli nie chcecie sobie spoilerować tamtych książek, to radziłabym nie czytać dalej. Jeśli jednak Wam to nie przeszkadza bądź czytaliście wyżej wymienione pozycje, to zapraszam.
Glyndon King i Killian Carson to duet, który idzie na pierwszy ogień. Córka Leviego i Astrid i syn Ashera i Reiny Carson to kombinacja, która zapewni nam wiele różnych emocji.
Ich pierwsze spotkanie już nakreśli to, jak będzie przebiegała ta relacja. Glyn będzie chciała uciekać, jednak Killian uwielbia polować. To wszystko okraszone jest mnóstwem genialnych i śmiesznych dialogów, które sprawiały, że często wyrywało mi się parsknięcie. Chociaż to Glyn i Killian są głównymi bohaterami, to poznajemy też resztę ekipy, a w tle pojawiają się postacie, które już znamy — przewijają się rodzice bohaterów, jak i np. Jonathan King. I tu muszę powiedzieć, że niemiłosiernie mnie boli, że swojej książki nie dostanie Remi (byłoby dziwne, jakbym nie pokochała syna Ronana).
Zazwyczaj lubię trochę opisać fabułę i zestawić to z zachowaniami bohaterów, ale teraz tego nie zrobię. Bo chcę, żebyś czytelniku miał taką samą frajdę z czytania, jak ja. Dlatego przejdę do czegoś, co mnie zachwyciło. A jest to wykreowanie postaci Killiana. Przysięgam na wszystko, że dawno nie czytałam tak dobrej perspektywy bohatera. Wchodzenie do jego głowy było dla mnie prawdziwą wisienką na torcie i trochę żałuję, że nie dostaliśmy więcej jego rozdziałów. Tajemnicą nie jest, że w większości przypadków, to właśnie perspektywa bohatera podoba mi się bardziej, niż perspektywa bohaterki. I tym razem jest dokładnie tak samo. Killian jest dla mnie postacią dopracowaną i dopieszczoną w każdym, nawet najmniejszym aspekcie, a Glyndon czasami wydawała mi się nijaka.
I właśnie z nią mam problem, bo chociaż chciałam, to nie potrafiłam jej polubić. Rozumiałam, co nią kieruje, co przeszła i z czym się zmaga, ale czasami nie potrafiłam nie przewrócić oczyma na jej przemyślenia. Dostrzegałam też trochę hipokryzji, która mnie delikatnie rozdrażniła. A dotyczy ona zestawienia Killiana, Landona i Eli’ego, którzy przejawiają pewną dysfunkcję. I w oczach Glyn wychodziło to trochę tak, jakby Killian był okej, bo jest jej psychopatą, a z kolei jej brat i kuzyn to już jest inna liga i w sumie to oni są źli.
I chociaż historia koncentruje się na losach drugiej generacji, pierwsza również ma swój głos. Bardzo podobało mi się to, jak zostały przedstawione relacje naszych bohaterów z ich rodzinami, bo nie zawsze jest kolorowo.
Poznaliśmy losy pierwszej pary, przed nami kolejne i muszę przyznać, że nie mogę się ich doczekać. Nie ukrywam, że chciałabym już przeczytać historię Jeremy’ego (czekam, aż pojawi się Papa Volkov) i Landona, a już z niecierpliwością czekam na grudzień, kiedy to wyjdzie historia Brandona, bo chociaż uwielbiam Killiana, do Jeremy’ego mam sentyment jeszcze z książek o jego rodzicach a umysł Landona mnie intryguje, tak właśnie Brandon jest dla mnie postacią, która najbardziej skradła moje serce. No i oczywiście Remi, który niestety nie dojdzie do głosu. A teraz nie pozostaje mi nic innego jak zabranie się za „God of Pain”, czyli za historię Anniki i Creightona, który na razie wzbudza we mnie bardzo mieszane uczucia.