A review by ag_zak
Narrenturm by Andrzej Sapkowski

Przez pierwsze 200 stron bardzo mi się ta książka podobała. Potem było gorzej. Reynevan uganiający się za Adelą po całym Śląsku do pewnego momentu był uroczy, ależ ileż można. Chłopina i jego wesoła kompania przez pół książki kręcili się jak przysłowiowe g..no w betoniarce – a to ktoś ich łapał, a to się uwalniali, a to ktoś im pomagał, a to ściągali na siebie nowe problemy, ktoś ich łapał, uwalniali się… środek dłużył mi się straszliwie. Na szczęście ostatnie 100 stron uratowało sytuację, co prawda daleko poza schemat nie wychodząc, ale jednak wprowadzając jakieś urozmaicenie i popychając akcję na przód.


Nie wiem, czy to dziwne, ale fragmenty historyczne podobały mi się znacznie bardziej od tych magicznych. To znaczy tak – Reynevan rzucający zaklęcia był świetny, lubię takie rzeczy, mieszanki ziół o magicznych właściwościach, nawiązy i egzorcyzmy (Samson Miodek jest moim zdecydowanym ulubieńcem). Ale te wszystkie stwory? Ten sabat czarownic? Nudziło mnie to i denerwowało. Chętniej czytałam o husytach, biskupach i książętach. O walce za wiarę, układach i koneksjach. Urządzam więc pewnie jakąś brzydką projekcję, dochodząc do wniosku, że bardziej by mi się Narrenturm podobało, gdyby było o połowę krótsze, pozbawione połowy magicznych rzeczy i bardziej skupiało się na głównym wątku. Ale wtedy byłoby inną książką.

Nie wiem, kiedy zabiorę się za kolejne części, ale na pewno się zabiorę, mimo marudzenia. W końcu wygląda na to, że Reynevan chwilowo przestanie ganiać za spódniczkami i rozkręci się główny wątek fabularny, który od razu przyciągał moją uwagę, za każdym razem, gdy wyskakiwał na chwilę pomiędzy kolejnymi przygodami Bielau. Idziemy na Czechy!